Na Wschód – blog o Europie Środkowo-Wschodniej

Blog o Europie Środkowo-Wschodniej

Tu znajdziesz Na Wschód:

Podróż przyjaźni polsko-rumuńskiej

Podróż przyjaźni polsko-rumuńskiejMinął dokładnie tydzień od dnia, kiedy zakończyła się nasza wycieczka do Rumunii. Czas jest zatem najwyższy, aby pokusić się o pierwszy z całej serii wpisów podsumowujących i wspominających. A ponieważ klimat jest dziś wybitnie polityczny (czy też raczej był wczoraj, ale samego wpisu to nie dezaktualizuje), a w polityce, jak powszechnie wiadomo, najważniejszy jest człowiek, ja też zacznę od ludzi.

Mam nadzieję, że moi polskojęzyczni przecież czytelnicy, nie będą mi mieli za złe, jeśli zacznę od kilku słów po angielsku. Nie znam niestety rumuńskiego, więc to jedyny sposób, aby sklecić kilka zdań w sposób nieco bardziej zrozumiały dla naszych nowych rumuńskich znajomych.

We’ve just came back from our trip to Romania and we both agree that it was the best holiday in our lives. The main reason of that are Romanian people. We find them really helpful, friendly and kind. Actually we’ve never met so many nice people during our trips before. We’d like to say „thank you” to all of you. To Simona, who was the first Romanian we’ve met, and who helped us a lot in the airport. To her boyfrind Rafał, who is Polish, but he has lived in Romania for nine years, and knows a lot about local customs, history and kitchen as well. To Paul who helped as to cross Danube, even if it was difficult to comunicate because he knows a little of English. And of course we’d like to thank all people we met in Vama Veche, for two nice evenings in bar. We had really great time talking and drinking romanian bear with Calin, Florin, Zorro, Matei and rest of the „party-group”. Finally we’d like to say the same to all people who helped us in our travel. Those nice Romanian who ask if we need help just on the street and tried to do their best to inform about direction, timetables and so on. We’re sure that Romania is worth to visit because of Romanian people. Take care!

Pierwszy kontakt z rumuńską rzeczywistością mieliśmy jeszcze na lotnisku w Poznaniu za sprawą Simony. Nasz samolot był opóźniony z powodu mgły a czas na przesiadkę w Warszawie niebezpiecznie się kurczył. Jechaliśmy więc na jednym wózku, ponieważ Simona wracała właśnie do Bukaresztu z urlopu w Polsce u rodziny swojego chłopaka. Razem podpytywaliśmy stewardesy czy są jakieś szanse, żeby zdążyć z przesiadką. Razem wykonaliśmy zakończony sukcesem sprint na Okęciu. I również razem przypatrywaliśmy się, już w Bukareszcie, taśmie z bagażami, na której naszych niestety nie było. Można więc powiedzieć, że podróż nie zaczęła się szczególnie szczęśliwie. Również dzięki pomocy Simony niefart szybko się skończył. Na lotnisku obiecano nam, że bagaże zostaną następnego dnia rano dostarczone do hostelu i tak się właśnie stało. My natomiast zabraliśmy się z Simoną samochodem do oddalonego o dobrych kilka kilometrów od lotniska Bukaresztu. I uzyskaliśmy od niej zapewnienie, że za dwa tygodnie spotkamy się raz jeszcze, aby przed powrotem do Polski wypić pożegnalne piwko. Zresztą od tej pory Simona dzwoniła do nas kilka razy, pytając czy wszystko jest w porządku i czy aby nie potrzebujemy jakiejś pomocy. Nie można się więc dziwić, że nasz pierwszy kontakt z Rumunami uznaliśmy za bardzo pozytywny.

Kilka dni później udawaliśmy się w kierunku Delty Dunaju. Ponieważ Braila zupełnie do nas nie zagadała, postanowiliśmy, nie zatrzymując się, przedostać się do Tulczy. To wiązało się z przekroczeniem Dunaju. O tym, że dokonamy tego przy pomocy promu dowiedzieliśmy się dopiero, kiedy wysadzeni przez kierowcę busa na skraju miasta, dotarliśmy piechotą do przeprawy. To był zresztą fragment naszej podróży, kiedy poczuliśmy się najbardziej zagubieni. W busie (tutaj zwanym maxi-taxi) nikt, z powodów językowych, nie potrafił wyjaśnić nam, gdzie i po co powinniśmy się udać. Droga zdawała się prowadzić donikąd, a już na pewno nie do dworca kolejowego czy autobusowego, jak się spodziewaliśmy. Dopiero widok promów uświadomił nam, co tak naprawdę próbowano nam wcześniej wytłumaczyć. Co nie zmieniało faktu, że sama przeprawa była dość tajemniczo, żeby nie powiedzieć słabo, zorganizowana. Staliśmy więc z plecakami pomiędzy parkującymi tirami i czekaliśmy, cóż też teraz się zdarzy. A zdarzyło się to, że podszedł do nas sympatyczny Rumun i zaproponował pomoc w przeprawie i miejsce w swoim samochodzie. Był to Paul, który co prawda kiepsko władał angielskim, ale to tylko czyniło naszą rozmowę bardziej frapującą. Używając kilka słów-kluczy po rumuńsku, zbliżonego języka włoskiego oraz łamanej angielszczyzny, zdołaliśmy zorientować się mniej więcej, gdzie i kiedy popłyniemy. Paul nie dość, że podwiózł nas do najbliższego dworca autobusowego, to jeszcze za nic w świecie nie pozwolił nam zapłacić za przeprawę. Prawdziwie rumuńska gościnność.

Kolejna odsłona integracji polsko-rumuńskiej miała miejsce w Vama Veche. O samej miejscowości już kiedyś na Na Wschód wspominałem i z pewnością będę jeszcze wspominać. Tam właśnie w magiczny wieczór finału Ligi Mistrzów poznaliśmy pracowników Bibi Bar. Dość powiedzieć, że z meczu pamiętam jedynie pierwsze dziesięć minut oraz bramki. Resztę czasu zajęła nam rozmowa na lżejsze i cięższe tematy. Pojawiła się również niecodzienna okazja aby zadać kilka pytań dotyczących Rumunii samym Rumunom. Wieczór zakończył się w nocy, a następny poranek zaczął się kacem, co dobitnie świadczy, że impreza się udała. Tutaj również, mimo naszych protestów, stawiano nam alkohol i unikano jak można podobnego rewanżu z naszej strony. Dwa dni później znów zostaliśmy zaproszeni na „jedno piwo”. Skończyło się imprezą na plaży, wymianą e-maili i naprawdę przyjemną atmosferą zakończoną ciepłym pożegnaniem.

Ostatni wieczór w Rumunii spędziliśmy na obiecanym piwku z Simoną i jej chłopakiem Rafałem. Imię jasno wskazuje, że Rafał jest Polakiem, mimo to bez wahania klasyfikuję go jako część rumuńskiej rzeczywistości. Mieszka bowiem w Bukareszcie od lat i wie naprawdę dużo na temat Rumunii i jej mieszkańców, dodając do tej wiedzy ciekawą, polską perspektywę. Jak można się domyślić, na jednym piwie się nie skończyło. Zostaliśmy zaproszeni na wyśmienitą kolację złożoną z tradycyjnych rumuńskich potraw i podlaną doskonałym winem. Nie można sobie chyba wyobrazić przyjemniejszego pożegnania z Rumunią.

Na koniec warto byłoby chyba rzucić kilka uwag ogólniejszej natury. Rumunii generalnie lubią Polaków. Reagowali z prawdziwym entuzjazmem na informację, że jesteśmy z Polski. Mam wrażenie, że czują wobec nas coś na kształt historycznej wdzięczności za Solidarność, Wałęsę i zapoczątkowanie demokratycznych przemian w tej części świata. Jest to o tyle naturalne, że rumuńska wersja komunizmu była dużo gorsza niż nasza.

Uprzejmość Rumunów w sposób skrajny kontrastuje z brakiem czy też ułomnością instytucji odpowiedzialnych za ułatwianie podróżowania i zwiedzania kraju. Rozkłady jazdy są mało czytelne i często nieaktualne ale ludzie na dworcach wiedzą wszystko i chętnie się informacjami dzielą. Oznaczenia ulic i zabytków są kiepskie, za to Rumunii sami zaczepiali nas na ulicy oferując pomoc. Centra informacji turystycznej otwarte są w dziwnych godzinach lub w ogóle nie działają, ale nawet bezdomni mogą zaskoczyć konkretną informacją w języku angielskim. Śmialiśmy się wręcz, że wszystkich tych ludzi wystarczyłoby odpowiednio ubrać i opłacić, a Rumunia dorobiłaby się doskonałej sieci informacyjnej.

Kolejną sprawą jest kwestia języka. Rumunii, co jest zresztą bardzo ludzkie, świetnie reagują na turytów, którzy choćby próbują używać ich ojczystego języka. Dlatego warto nauczyć się chociaż tak zwanych słów-kluczy i używać ich w codziennym kontakcie. To naprawdę potrafi zmiękczyć nawet osobę początkowo niezbyt uprzejmie nastawioną. Młodzi ludzie często rozmawiają po angielsku. Można próbować również używać włoskiego, który jest do rumuńskiego dość podobny. Czasem zaskakiwano nas również propozycją rozmowy po hiszpańsku (bukaresztański taksówkarz) lub rosyjsku (kobieta wynajmująca kwaterę w Sfântu Gheorghe).

Podaj dalej:

Kategoria: Rumunia

Tagi: ludzie, podróż, Rumuni, Rumunia, wakacje, wspomnienia

6 komentarze/y

  1. Alicja pisze:

    Udało Ci się wygenerować w mojej głowie wakacyjny klimat:) Czekam na kolejne relacje!

  2. [...] mógłbym poruszyć ten temat przy okazji poprzedniego wpisu dotyczącego Rumunów jako takich. Doszedłem jednak do wniosku, że sprawa zasługuje na osobne rozpatrzenie. A to [...]

  3. [...] nasz kontakt z Bukaresztem (dzięki uprzejmości Simony) ograniczony był samochodową szybą i trasą z lotniska do centrum przez ogromne korki. [...]

  4. Olga Słodkowska przez Facebook'a pisze:

    Nie boicie się jechać do Rumunii? :D Telefon mojej babci” okradli Was już?” ^^

  5. Na Wschód przez Facebook'a pisze:

    Babci trzeba słuchać ;)

  6. Witt Wilczyński przez Facebook'a pisze:

    Piękny kraj i fajni ludzie, to prawda. Dobre żarcie, świetna muzyka, piękne góry… A jakie kobitki, ech ;)

Skomentuj

O mnie

Mateusz Puszczyński

Nazywam się Mateusz Puszczyński i czuję się bardziej urlopowiczem niż podróżnikiem. Na co dzień pracuję jako Lider Zespołu Social Media w Allegro. A kiedy tylko czas i praca na to pozwala wybywam bliżej lub dalej. Może to moja przekorna natura, ale mniej popularna turystycznie Europa Środkowo-Wschodnia pociągała mnie zawsze silniej niż Zachód. Czytam, słucham, jeżdzę i piszę. A przy okazji cały czas się uczę i odkrywam nowe rzeczy.

Facebook

Warto przeczytać

Kategorie