Rumunia – podróż honorowa
Przykra to dość sytuacja, gdy coś, czego bardzo pragniemy, z przyczyn od nas niezależnych nie dochodzi do skutku. Tak było z naszą zeszłoroczną podróżą do Rumunii. Wykupione bilety, zaplanowana trasa, wysłane maile z pytaniami do bukaresztańskiego hostelu i… nic. Kłopoty zawodowe i cały plan diabli wzięli. Coś takiego rodzi złość, frustrację, zniechęcenie. Ale przede wszystkim chęć rewanżu nie bardzo wiadomo na czym i na kim. Jak w starym dowcipie o Polaku: „Co, ja nie pojadę?!”. Właśnie, że pojadę. I to już wkrótce. To, co nie udało się rok temu, uda się teraz. A że przygotowania do podróży są niejako jej integralną i wyjątkowo przyjemną częścią, zacząłem je od razu.
Przede mną zadanie równie trudne co satysfakcjonujące (oczywiście w przypadku jego, przynajmniej częściowego, wykonania). Poznać Rumunię, tak bardzo jak się da, w dwa miesiące. Jechać do tego kraju możliwie świadomym i ze sporym zasobem wiedzy, choćby czysto teoretycznej. Szczęściem (w tzw. nieszczęściu) fakt, że proces ten rozpocząłem już rok temu, przed planowaną wtedy podróżą. Zakupiłem więc książki Mircea Cărtărescu, odkrywając tym samym kawałek współczesnej rumuńskiej prozy. Wypożyczyłem „Młodość stulatka” Eliadne, której ekranizacja jest równie kiepska, jak książka świetna. Zgłębiłem (jakże wielkie słowo na moje nieśmiałe intelektualne podrygi) historię Rumunii w XX wieku i nie tylko. Zacząłem nawet uczyć się rumuńskiego, wychodząc z założenia, że dobrze jest znać choć kilka słów w języku kraju, który się odwiedza.
Mam nadzieję, że to co już wiem, teraz zaprocentuje łatwiejszym odnalezieniem się w temacie. A póki co, chciałbym dzielić się na Na Wschód postępami we wnikaniu w rumuńską duszę i kolejnymi etapami planowania naszej podróży. Zapowiada się więc cykl rumuński praktyczno-teoretyczny.
Pierwsza rzecz przed każdym wyjazdem, to oczywiście zaplanowanie zgrubnego choćby planu przemieszczania się. No chyba, że ktoś ma plan poruszać się w dwóch jedynie kierunkach: na plażę i z powrotem. Tego rodzaju amatorów kwaśnych plaż odsyłam niniejszym na białe kozaczki. A wracając do tematu, to zadanie mam o tyle ułatwione, że takowy plan istnieje już od roku na moim twardym dysku. Na chwilę obecną, po uwzględnieniu niezbędnych modyfikacji, przedstawia się on następująco:
Już pierwszy rzut oka na tą profesjonalną grafikę* daje uważnemu czytelnikowi wiele do myślenia. Po pierwsze, kierunek poruszania się jest taki, aby trafić nad morze jak najpóźniej, czyli pod koniec maja. Nie muszę chyba dodawać, że spowodowane jest to względami pogodowo-klimatycznymi. Drugie spostrzeżenie, to że podczas wycieczki zwiedzimy tylko niewielki obszar Rumunii. Niezmiennie towarzyszy nam bowiem założenie, że lepiej na spokojnie zobaczyć część niż ślizgać się po powierzchni rzeczy próbując zobaczyć wszystko. W tej kwestii zdanie odrębne będą mieć zapewne japońscy turyści (wybaczcie krzywdzący stereotyp).
Jeszcze jeden i ostatni już w tym wpisie rzut oka na mapę wykonamy razem z Andrzejem Stasiukiem: „Otóż ze wszystkich europejskich krajów moja Ojczyzna ma zarys zdecydowanie najpiękniejszy. Zbliża się bardzo do ideału, którym jest okrąg. Żadne inne państwo nie posiada granic wykreślonych tak rozumnie… (…) …na placu boju pozostaje właściwie jedynie Rumunia. Ona jedna może mierzyć się z nami w tym pojedynku urody i harmonii. Jej szlachetne proporcje zbliżone są do naszych, a pewna obłość i lekkie rozciągnięcie w kierunku równoleżnikowym sugeruje niejakie pokrewieństwo. Właściwie można jej tylko zarzucić nieco obcesowy stosunek do morza. Zanadto się od niego odwraca, by nie rzec, że nieco wypina się na nie. Nie więc tylko ona – nasza rumuńska siostra.” **
link do flagi rumuńskiej
* link do oryginalnej mapy Rumunii
** Jurij Andruchowycz, Andrzej Stasiuk – „Moja Europa”
Pingback: Podróż przyjaźni polsko-rumuńskiej | Na Wschód - blog o Europie Środkowo-Wschodniej()
Pingback: Blog Umiarkowanego Postępu Na Wschód (w Granicach Prawa) | Na Wschód - blog o Europie Środkowo-Wschodniej()